Do konsultacji publicznych trafił projekt rozporządzenia w sprawie zmiany wielkości udziału ilościowego sumy energii elektrycznej wynikającej z umorzonych świadectw pochodzenia potwierdzających wytworzenie energii elektrycznej z odnawialnych źródeł energii. Wg projektu ma on spaść z obecnych 18,5 proc. do 10 proc. w roku 2023. Propozycja ta wywołała spore niezadowolenie branży, która uważa, że współczynnik powinien być na poziomie 16 proc.
Czym są zielone certyfikaty?
System zielonych certyfikatów funkcjonuje w Polsce od 2005 roku. W uproszczeniu są to cyfrowe świadectwa, które potwierdzają wytworzenie energii elektrycznej za pomocą Odnawialnych Źródeł Energii.
Zakłady energetyczne w naszym kraju są zobowiązane do wykazania się odpowiednim udziałem zielonej energii w bilansie ogólnym pod względem energii elektrycznej, którą dostarczają do odbiorców. Zakład energetyczny może taką energię wyprodukować, zakupić bezpośrednio od któregoś z producentów energii odnawialnej lub zakupić zielone certyfikaty na tzw. Towarowej Giełdzie Energii.
Branża chce większego udziału
Dyskusja tocząca się wokół udziału ilościowego sumy energii elektrycznej wynikająca z umorzonych świadectw pochodzenia sprowadza się w zasadzie do pytania na ile cena certyfikatu powinna przekładać się na cenę energii dla klienta końcowego, a na ile być instrumentem wsparcia dla jej producentów.
Przeciwnicy proponowanych zmian uważają, że spowodują one załamanie się stabilnego dziś rynku świadectw pochodzenia (gigantyczne ograniczenie popytu na certyfikaty przy braku spadku podaży). To spowoduje problemy dla wielu wytwórców energii z OZE (głównie wiatru).
– W przypadku przyjęcia tego scenariusza nadpodaż w 2023 r. rośnie dwukrotnie. Do 2024 r. blisko trzykrotnie osiągając poziom ponad 20 TWh. W szczytowym okresie – w 2026 r. osiągnie ona poziom blisko 27 TWh. To oznacza, że w celu zbilansowania systemu w horyzoncie długoterminowym niezbędne byłoby wyeliminowanie nadpodaży w krótkim okresie pod koniec funkcjonowania systemu. To oznaczałoby istotny wzrost kosztów (z punktu widzenia odbiorców końcowych). To wyrok dla branży OZE. Pokazuje on nieprzewidywalność regulacji dla inwestycji w Polsce – mówi Janusz Gajowiecki, prezes Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej.
Polskie Stowarzyszenie Energetyki Wiatrowej przestrzegało przed zbyt daleko idącą ingerencją na tym rynku. Może ona spowodować ogromną nierównowagę, a tym samym załamanie się rynku, analogiczne do sytuacji obserwowanej w latach 2015 – 2017. W ostatnim czasie Stowarzyszenie rekomendowało wyznaczenie wysokości obowiązku na poziomie 16 proc. na 2023 r. To pozwoliłoby na dalsze ograniczenie istniejącej nadpodaży, przy jednoczesnym istotnym ograniczeniu kosztów systemu dla odbiorców końcowych względem lat poprzednich. To nie koniec złych wiadomości. Niedawno ukazała się propozycja zmiany w projekcie OZE, która dodatkowo destabilizuje rynek zielonych certyfikatów i pogłębia w przyszłości ich nadpodaż.
Zielone certyfikaty: interwencje rządu to negatywny sygnał
Kolejna interwencja rządu w obszarze funkcjonujących instalacji będzie negatywnym sygnałem dla inwestorów zamierzających ulokować swój kapitał w Polsce. Ale też tych, którzy już zdecydowali się na takie inwestycje. Proponowane zmiany pokazują, że rynek w Polsce jest niestabilny i regulowany w sposób nieprzewidywalny. Natomiast nadwyżki finansowe, z których inwestorzy spłacają zadłużenie projektów po wprowadzeniu takich rozwiązań ulegną załamaniu.
– W chwili, w której jako kraj potrzebujemy najbardziej napływu inwestycji w OZE, a szczególnie w energetykę wiatrową, rząd wysyła do inwestorów sygnał – nie będziemy respektować żadnych reguł rynkowych. Podważanie zasad funkcjonowania ponad 6GW mocy wiatrowych w Polsce jest całkowicie niezrozumiałe, szczególnie wobec sytuacji zagrożenia bezpieczeństwa kraju. Obecnie Polska stoi przed koniecznością zwiększenia tempa inwestycji w źródła odnawialne. Gwarantują one bezpieczeństwo energetyczne i uniezależnienie się od zewnętrznych dostaw surowców energetycznych. Proponowane rozwiązania naruszają prawa nabyte inwestorów. Może to także pogłębiać problemy z napływem kapitału inwestycyjnego na tego typu projekty – dodaje Janusz Gajowiecki.
Obecnie najważniejsze jest zapewnienie długoterminowej stabilizacji na rynku zielonych certyfikatów. Powinna ona polegać na utrzymaniu cen świadectw pochodzenia na akceptowanym poziomie. A także jednoczesne, stopniowe ograniczaniu ich nadpodaży. Takie podejście pozwoli na docelowe zamknięcie systemu wsparcia opartego na zielonych certyfikatac. Da także szansę na uniknięcie dalszych komplikacji i strat po stronie operatorów instalacji uczestniczących w systemie zielonych certyfikatów. Jednocześnie nie obciąży zbyt istotnie odbiorców końcowych energii elektrycznej.